Qatar Airways to jedne z najlepiej ocenianych linii lotniczych w różnego rodzaju rankingach lotniczych. Dlatego cieszę się bardzo, że mogłem przetestować tego przewoźnika na bardzo długiej trasie do Australii. Cała podróż trwała prawie 24 godziny, natomiast najdłuższy lot z Kataru do Sydney trwał prawie 14 godzin. Jakie wrażenie zrobiły na mnie linie lotnicze Qatar Airways? O tym w dzisiejszym poście.
Australia zawsze była dla mnie czymś odległym, wręcz nieosiągalnym. Położona gdzieś na drugim końcu świata, totalnie nie po drodze. Niby o tym wiedziałem, ale w dopiero po zakupie biletu lotniczego do mnie dotarło: prawie 24 godziny w podróży, z czego 20 w samolocie? Cóż, powiedziało się A, trzeba powiedzieć i B… 🙂 Na podróż tą wybrałem linie Qatar Airways, natomiast moja trasa do Australii składała się z dwóch odcinków.
QR264z Warszawy(WAW) do Doha(DOH)
Samolot: Airbus A330-200
Numer reg.: A7-AEN
Miejsce: 37K
Ten lot zaplanowany był na godzinę 8:45, a obsłużyć miał go Airbus A330. Nic specjalnego, ale cieszyłem się na ten samolot ze względu na jego układ siedzeń, który bardzo mi odpowiada, a mianowicie 2-4-2. Na lotnisko dotarliśmy kilka minut po godzinie 7, a przy stanowiskach odpraw Qatar Airways była dość długa kolejka. Właściwie wszyscy przed nami byli z jednej wycieczki, z jednego biura podróży. Kolejki można było uniknąć, odprawiając się wcześniej online, bo było także osobne stanowisko dla osób z dokonaną odprawą. Na szczęście wszystko poszło bardzo sprawnie i po kilkunastu minutach trzymaliśmy już w rękach nasze karty pokładowe na oba odcinki lotów.
Gdy po raz pierwszy leciałem do Tajlandii zdecydowałem się na linie Emirates. Tym razem długo biłem się z myślami: Emirates czy Qatar? Przewoźnik ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich mnie zachwycił, jednakże zdania na temat tego, która z tych linii jest lepsza są mocno podzielone, więc ciekawość, jak wypada linia katarska.
Dylemat był, ale szybko się rozwiązał. Z prostego powodu. Bilety w Qatar Airways okazały się 600zł tańsze. W przypadku dwóch osób to już jest dość odczuwalna różnica. W ten oto sposób wybór padł na linie z Kataru.
Przy kontroli bezpieczeństwa również nie obyło się bez kolejki, ale tu również poszło szybko i bezproblemowo. A jeszcze szybciej przeszliśmy przez kontrolę paszportową, gdzie kolejek właściwie nie było.
Gdy tylko znaleźliśmy się w strefie Non-Schengen, po kilku minutach rozpoczęto boarding na nasz lot oznaczony numerem QR264. Moje miejsce na tym locie to 37K w tylnej części kabiny, które okazało się całkiem trafne, o czym świadczyć mogą widoki, które mogłem podziwiać, gdy podchodziliśmy do lądowania.
Obsługa pokładowa wskazywała każdemu drogę do wyznaczonego miejsca, a nawet wręcz zaprowadzała. Jeszcze przed startem każdy otrzymał odświeżającą, nawilżaną chusteczkę a chwilę później załoga przeszła jeszcze przez kabinę i pozbierała śmieci.
Po osiągnięciu wysokości przelotowej załoga rozdała menu na dzisiejszy lot, a następnie rozpoczęła przygotowania do serwisu. Jako danie główne do wyboru był: kurczak tikka massala z ryżem, wołowina z puree ziemniaczanym oraz warzywami, a także risotto z grzybami i parmezanem.
Do tego szeroki wybór napojów bezalkoholowych, jak i alkoholowych. Oprócz tego sałatka, jako przystawka, bułeczka z masłem i serem, a także deser pod postacią czekoladowego brownie, które totalnie urzekło moje podniebienie. Nie zabrakło także polskiego akcentu w postaci cukierka Tiki-taka.
Podczas lądowania nie mogłem wzroku oderwać od okna. Wiedziałem, z której strony usiąść. 🙂
Byłem strasznie rozczarowany, że nie zobaczyłem go zaraz po przylocie, ale na szczęście udało się go znaleźć. Jak się okazało, znajdował się on po drugiej stronie terminala. Jednakże dobrze było tam pójść ze względu na znajdujący się tam także całkiem niezły food cort, na którym można delektować się pizzą, sushi czy ramenem, a jednocześnie podziwiać pięknego, nowiuśkiego Airbusa A350 znajdującego się tuż za szybą. Obiad z widokiem. I to jakim! 🙂
QR908 z Doha(DOH) do Sydney(SYD)
Samolot: Airbus A380-800
Numer reg.: A7-API
Miejsce: 26K
Już jakieś 2 godziny przed odlotem gate został otwarty. Nie oznacza to, że już można było wsiadać do samolotu, choć ten, niespełna półtorej roczny A380 o numerach A7-API stał już podpięty do rękawa.
W praktyce wygląda to tak, że możemy przejść przez kolejną kontrolę, gdzie sprawdzany jest nasz bagaż, nasze karty pokładowe wraz z dokumentami, a następnie przechodzimy do specjalnej strefy, w której znajdują się pasażerowie danego lotu. Dobre rozwiązanie, gdy do zbordowania jest ponad 500 osób.
W poczekalni tej jest sporo miejsc siedzących, a ta oznaczone są także numerami stref, wg których odbywa się boarding. Nam przypadła grupa 1, a wszystko to dzięki temu, że… udało nam się dostać miejsce w klasie ekonomicznej, ale na górnym pokładzie! Cieszyliśmy się jak dzieci. Dlaczego?
Bo klasa ekonomiczna na górnym pokładzie jest bardzo kameralna, gdyż znajduje się tam zaledwie 56 miejsc. Do tego układ siedzeń różni się od tego, który jest na dole, mianowice 2-4-2 zamiast 3-4-3. Ta część kabiny znajduje się tuż za barem, który dostępny jest dla pasażerów wyższych klas, jest tam pusto, a do tego nie można podróżować tam z dziećmi. Takie economy plus, powiedziałbym! Generalnie miejsc tych nie da się wybrać, gdyż są zablokowane. Na Instagramie część z Was mi sugerowała, aby mimo wszystko spróbować poprosić o miejsca na „upper deck’u”. Udało się, choć nie było to wcale takie proste! 🙂
Po wejściu do samolotu steward wskazał nam drogę do naszego miejsca. Do końca prosto i schodami do góry! Tak, to nie pomyłka, lecimy na górnym pokładzie. Tam już po wejściu było WOW. Tak jak wspomniałem wcześniej, kameralnie i pusto. Każdy miał co najmniej dwa miejsca, a i ze spaniem na czwórkach nie było problemu. Pochodzić też było gdzie. Mnie dwójka jak najbardziej satysfakcjonowała, bo i tak nie jestem najlepszy w zasypianiu w samolocie, więc nawet 4 siedzenia by tu wiele nie pomogły. Okno, do tego dodatkowy schowek na bagaż przy oknie. Idealnie! Tuż po zajęciu miejsca wiedziałem, że ten 14-godzinny lot, może być całkiem przyjemny. I taki też był.
Po kolacji również był czas na kawę i herbatę, a następnie każdy otrzymał butelkę wody. Po tym zgaszone zostały światła, pozasłaniane okna i warunki do spania były idealne. Oczywiście nie dla mnie, ja wykorzystałem to na napisanie sporej części tej relacji. Druga część powstała już w Sydney, o 3 nad ranem, gdy dopadł mnie jetlag. Spanie w środkach transportu nie należy do moich mocnych stron i muszę naprawdę nieźle się zmęczyć, by w końcu móc zasnąć. Co oczywiście nie oznacza, że nie spałem w ogóle.
Choć za oknem dość szybko robiło się jasno, jako że lecieliśmy na wschód, dzięki zasłoniętym oknom wcale nie dało się tego odczuć. To sprawiało, że zdecydowanie łatwiej było znieść tak długi lot. Mimo, iż lot był nocny, załoga w dalszym ciągu dość często przechodziła przez kabinę, oferując napoje czy przekąski, tj. chipsy bądź batoniki czekoladowe. W pewnym momencie serwowano także ciepłe kanapki: z kurczakiem lub wegetariańskie.
Muszę przyznać, że jedzenie było dobre i nie mogę powiedzieć, bym w samolocie głodował. A ja należę raczej do tych, których w samolocie zawsze łapie pożądny głód. Tutaj ten problem mnie nie dopadł. 🙂
W Sydney wylądowaliśmy o 18:39 czasu lokalnego, po 13 godzinach i 53 minutach lotu. Pożegnanie i podziękowanie załodze za wspaniały lot, a następnie wyjście z samolotu przez rękaw, zaliczając wcześniej przejście przez klasę biznes. Pożegnaliśmy się także z przesympatyczną panią Australijką, która również była wielką miłośniczkom lotnictwa i z nosem przyklejonym do szyby obserwowała ruch na lotnisku w Sydney.
Na lotnisku bardzo sprawna kontrola paszportowa, szybki odbiór bagażu, a następnie kolejna kontrola. Pamiętajcie, aby przed przylotem do Australii sprawdzić, czego nie wolno Wam wwozić do kraju (np. tutaj). Lista jest dość długa (w tym owoce, warzywa, mięso itp.), a niezdeklarowanie tych rzeczy może Was sporo kosztować. Ogólnie rzecz biorąc wszystkie procedury imigracyjne bardzo podobne do tych w Stanach, ale… jakoś tak przyjemniej. No i bym zapomniał, wiza! Posiadacze polskich paszportów zobowiązani są do aplikowania o wizę online. Jest ona bezpłatna i z reguły otrzymujemy ją w przeciągu kilku minut. Taka wiza turystyczna ważna jest przez rok, a jednorazowo w Australii nie możemy przebywać dłużej niż 3 miesiące.
Wracając do samego lotu, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Obawiałem się, że 14 godzin w powietrzu będzie się dłużyć w nieskończoność. Nic podobnego. Świetne miejsce, do tego dbająca o pasażerów załoga sprawiły, że lot ten będę wspominać bardzo dobrze.
Linie lotnicze Qatar Airways wywołały na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dobra flota samolotów, smaczne posiłki i szeroki wybór napojów na pokładzie. Rozrywka pokładowa, na którą na początku narzekałem, w Airbusie A380 również okazała się pozytywnym zaskoczeniem – duże, dotykowe ekrany. Jednakże największym plusem katarskich linii jest ich załoga pokładowa, która robi naprawdę kawał świetnej i ciężkiej roboty!
Komentarze