Vestmannaeyjar to wyspa, a właściwie archipelag wysp na południu Islandii. Jednym z moich pierwszych skojarzeń są występujące tam maskonury. Chyba głównie dlatego bardzo chciałem tam się wybrać. Dlatego też to, co miałem przyjemność zobaczyć na miejscu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, a spędzony tam dzień zdecydowanie mogę zaliczyć do udanych. Jesteście ciekawi, jak wyglądał mój dzień na Vestmannaeyjar? Zapraszam!
O Vestmannaeyjar słów kilka
Tak jak we wstępie wspomniałem, Vestmannaeyjar to archipelag wysp oddalony od lądu Islandii o 9 kilometrów. Większość wysepek jest pochodzenia wulkanicznego, natomiast tylko jedna z nich, Heimaey, jest zamieszkiwana. Zgodnie z danymi Hagstofa Islands, jej populacja 1 stycznia 2020 roku wynosiła 4335 osób. W 1973 roku wybuch wulkanu Eldfell w dużej mierze zniszczył miasto. Więcej o erupcji wulkanu i akcji ratunkowej przeczytać możecie tutaj.
Poruszając się krajową „1”, mniej więcej w okolicach wodospadu Seljalandsfoss, po swojej prawej stronie bez problemu powinniście dostrzec w oddali wyspy Vestmannaeyjar.
Jak dostać się na Vestmannaeyjar?
Do wyboru mamy dwie opcje: samolot lub prom. Loty z lotniska w Reykjaviku (RVK) oferuje linia Eagle Air, jednakże częstotliwość lotów aktualnie ogranicza się do jednego dziennie. Poniżej wrzucam aktualny rozkład lotów ze strony przewoźnika.
Nie jest to najtańsza opcja. W regularnej cenie bilety w najtańszej taryfie kosztują 13 600ISK, czyli jakieś 85 euro za ten bardzo krótki, około 20-25-minutowy lot.
Aktualnie bilety można kupić nieco taniej dzięki promocji letniej w Eagle Air. Jak wiadomo tegoroczne lato znacznie różni się od tych poprzednich, dlatego też tego typu promocji na Islandii ostatnio jest całkiem sporo. We wpisie o moim weekendzie w Reykjaviku wspominałem Wam także o tym, jak udało mi się znaleźć 2-osobowy pokój w centrum miasta za 5500ISK.
Aktualizacja (2.02.2021): Obecnie Eagle Air nie oferuje już lotów na tej trasie. W dalszym ciągu można dostać się jednak na wyspę samolotem, korzystając z linii Air Iceland Connect.
Jednakże zdecydowanie najpopularniejszą opcją jest prom, który odpływa z przystani w Landeyjahöfn. Rejs w jedną stronę trwa ok. 40 minut, natomiast bilet dla osoby dorosłej kosztuje 1600ISK. Za samochód nie dłuższy niż 5 metrów płacimy 2300ISK. Samochód możecie także zostawić na bezpłatnym parkingu.
Choć podróżowanie po Islandii transportem publicznym nie jest popularne, to teoretycznie do Landeyjahöfn można się dostać za pomocą tego środka transportu. Przy przystani promowej znajduje się przystanek autobusowy, z którego odjeżdża autobus 52 do Reykjaviku. Należy pamiętać, że autobus ten kursuje zaledwie dwa razy dziennie, więc warto dokładnie sprawdzić rozkład na stronie Straeto, czyli przewoźnika, który odpowiada za komunikację na całej Islandii.
Mój dzień na wyspie
Z Keflaviku wyjechaliśmy kwadrans przed ósmą rano, by zdążyć na prom odpływający na Vestmannaeyjar o 10:45. Bilety zakupiliśmy dzień wcześniej, choć jak się okazało, zabraliśmy się za to nieco późno. Podczas rezerwacji strona nie pokazywała nam żadnych rejsów powrotnych. Jak się okazało, problemem był samochód. No tak, ładna pogoda, do tego niedziela, to by się zgadzało. Wielu Islandczyków wpadło chyba na pomysł, by ten piękny weekend spędzić właśnie tam. Na szczęście bez problemu udało się kupić bilety dla 6 osób, a samochód zostawiliśmy na parkingu. Wyspa jest naprawdę mała, więc auto nie jest tam koniecznością. Dzięki temu zaliczyliśmy bardzo udany, długi spacer, którego skutki w nogach odczuwałem jeszcze długo, ale o tym później. 🙂
Podczas rejsu zdecydowaliśmy się pozostać na zewnątrz, by móc podziwiać widoki. Tym bardziej, że pogoda zdecydowanie nam dopisywała. Na promie możecie także napić się kawy, czy kupić jakąś przekąskę. My, zanim ruszył jeszcze prom, zaczęliśmy od kawy, by potem móc się skupić jedynie na podziwianiu krajobrazów.
Z czasem zaczęliśmy się zbliżać do naszego celu. Wyrastające z wody, olbrzymie, pokryte zielenią skały robiły coraz większe wrażenie, a ja momentami czułem się jakbym pływał między wyspami na Morzu Andamańskim w Tajlandii.
Stórhöfði i maskonury
Naszą wizytę na wyspie rozpoczęliśmy od posiłku, gdyż czekał nas bardzo długi spacer. Zwiedzanie postanowiliśmy rozpocząć od długiego, prawie 2-godzinnego spaceru na wzgórze Stórhöfði. Wiedzieliśmy, że to zajmie nam najwięcej czasu, dlatego też od tego postanowiliśmy zacząć.
Mierzące 122 metry zniesienie znajduje się w południowej części wyspy, z zamieszkałą częścią Heimaey połączona wąskim przesmykiem. Podobno punkt ten uważany jest za najbardziej wietrzne miejsce w Europie, na szczęście nie dane było nam się przekonać. Akurat na pogodę tego dnia nie mogliśmy narzekać.
Momentami zmęczenie dawało o sobie znać, w szczególności przy samym końcu, jednakże na górze zgodnie wszyscy stwierdziliśmy, że było warto.
Miejsce to znane jest głównie za sprawą maskonurów. Ptaki te, które mogą przypominać nieco malutkie pingwiny, bez wątpienia są jednym z największych symboli Islandii. Na wzgórzu znajduje się nawet drewniana budka, z której podziwiać można te ptaki. O zrobieniu zdjęcia nie było niestety mowy, więc musicie uwierzyć mi na słowo. Latających maskonurów było tam naprawdę sporo. Szczerze mówiąc myślałem, że one są nieco większe. Co nie zmienia faktu, że niezmiernie urocze. 🙂
Nieco zmęczeni, przez moment rozważaliśmy zamówienie taksówki na drogę powrotną, chcąc przy okazji zaoszczędzić trochę czasu. Ostatecznie zdecydowaliśmy się pójść pieszo. W tę stronę było już zdecydowanie łatwiej. Po drodze mijaliśmy, jak to na Islandii bywa, mnóstwo owiec i kuców islandzkich. A co do taksówki, gdyby ktoś był zainteresowany, ze Stórhöfði do przystani promowej pani wyceniła kurs na ok. 4500-4800ISK.
Rejs łódką między wyspami
Wpół do piątej byliśmy już w okolicach portu. Od razu zaczęliśmy rozglądać się za jakimś rejsem łódką. Na miejscu jest tam tego sporo, jednakże o tej porze znalezienie czegoś nie było już takie łatwe. W jednym biurze dowiedzieliśmy się, że ostatni rejs jest o 17, jednakże zostały tylko 2 miejsca. Zapytaliśmy, czy jest jeszcze szansa by gdzieś na jakieś rejs się załapać. Dostaliśmy numer telefonu do Islandczyka, który takie wycieczki też organizuje. Jak się okazało, znalazły się dla nas wolne miejsce. Oprócz tego Pan za osobę chciał 8000ISK, co było znacznie taniej niż widzieliśmy w różnych ulotkach reklamowych.
Na rejs otrzymaliśmy specjalne kombinezony, w których było przyjemnie ciepło. Rejs planowo trwać miał godzinę, jednakże trwał nieco dłużej, co było bardzo miłym zaskoczeniem. Podczas rejsu znowu momentami czułem się jak w Tajlandii. Nadal mocno świecące słońce, momentami niesamowity kolor wody oraz te skały, pod które podpływaliśmy. W trakcie rejsu dowiedzieliśmy się także wielu ciekawych informacji. Pokazano nam na przykład jak samica pewnego ptaka (niestety nie pamiętam nazwy) uczyła swoje młode skakać do wody!
Na zakończenie wylądowaliśmy w tej samej knajpie, w której rozpoczęliśmy swoją wizytę na wyspie. W okolicy nic innego niestety nie było. W restauracji ruch był całkiem spory, więc ostatecznie skończyło się tak, że jedzenie zabraliśmy na prom. Wracaliśmy promem o 19:30.
Podczas całego pobytu na wyspie przeszliśmy jakieś 20 kilometrów, co zdecydowanie czuliśmy we własnych nogach. Dlatego na zakończenie tego dnia idealnym pomysłem była kąpiel w basenie Seljavallalaug – jednym z najstarszych basenów na Islandii. Kąpiel w prawie pustym basenie. Oprócz nas była tam jeszcze tylko jedna para z Włoch. Natomiast na Vestmannaeyjar spotkaliśmy grupkę osób z Holandii. Także powoli, bo powoli, ale turyści zaczynają wracać na Islandię. Nie ma się co dziwić – gdzie jak gdzie, ale na Islandii utrzymanie bezpiecznej odległości od innych nie jest trudne. 🙂
Vestmannaeyjar: czy warto?
Zdecydowanie tak! Wycieczka na Vestmannaeyjar okazała się być strzałem w dziesiątkę! Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że świetna pogoda nie była tu bez znaczenia. Myślę, że gdybym został tam na jedną noc, to kolejnego dnia również bym się nie nudził. Pewnie skusiłbym się na wejście na stożkowy wulkan Eldfell, z którego podziwiać możemy miasteczko z góry.
Ogólnie z wycieczki wróciłem bardzo zadowolony, z dość mocno zaczerwienionym nosem i uszami od słońca. Szczerze mówiąc totalnie się tego nie spodziewałem, że to może się tak skończyć. W końcu po ponad trzech latach spędzonych na wyspie udało mi się spotkać maskonury! Obiecałem sobie kiedyś, że nie wyjadę z Islandii jeśli nie zobaczę maskonurów oraz nie odbędę jakiegoś lotu krajowego. Maskonury odhaczone. Lot krajowy zarezerwowany. Chyba mogę wracać… . 🙂
Komentarze
Pięknie to wygląda! Tak dziko i surowo!
To prawda! Niesamowicie to wygląda, a zwłaszcza wtedy, kiedy pogoda dopisuje. 🙂
gratuluję dorwania maskonurów, nareszcie! 😀 szkoda, że nie udało się żadnego uwiecznić na zdjęciu, ale czasem lepiej skupić się na podziwianiu niż na łapaniu dobrego kadru 🙂
A dziękuję! Dokładnie tak samo to sobie tłumaczę! 🙂
Świetnie czyta się relacje z tak wspaniałej przygody;) Bardzo ciekawie opisany dzień, praktycznie krok po kroku. Gdybym nie był jednym z uczestników tej wyprawy, z pewnością skusiłbym się by odwiedzić tę malowniczą i pełną uroku wyspę! 🙂 Zapierające dech w piersiach widoki i bliskość natury- tym przyciąga urokliwa wyspa Vestmannaeyjar.
Oj tak, wyspa zdecydowanie jest urokliwa, a widoki zapierają dech w piersiach! Dobrze było tam spędzić tak miły i wspaniały dzień. Mimo obolałych stóp kolejnego dnia czy czerwonego nosa! 😀