Choć Reykjavik od Keflaviku dzieli niespełna 50 kilometrów to nie bywam tam często. A właściwie to prawie w ogóle tam nie bywam. W weekend postanowiłem się tam jednak wybrać. Tym bardziej, że prognozy pogody były bardzo obiecujące. Natomiast hotele, które ze względu na koronawirusa i brak turystów świecą pustkami również oferują niezłe zniżki na noclegi. Więc w ostani weekend zamiast oglądać gdzieś Eurowizję na dużym ekranie w Rotterdamie, korzystałem z uroków islandzkiej stolicy.
City break w Reykjaviku? Dlaczego nie!
Pomysł spędzenia weekendu w Reykjaviku był dość spontaniczny. Po takiej długiej przerwie od latania weekend w stolicy Islandii wydawał się wręcz czymś „Wow!”. Jednak zawsze ciągnęło mnie do dużych miast, a dłuższy pobyt na Islandii bez jakiegoś lotu jest dla mnie dość męczący. Reykjavik może nie łapie się do kategorii „dużych miast”, ale w tym momencie nawet to wystarczyło.
Aktualnie wiele hoteli proponuje bardzo atrakcyjne ceny za noclegi. Niektóre z nich nawet mają w swojej ofercie zakwaterowanie na tydzień, dwa tygodnie czy miesiąc za z góry określoną, niezbyt wygórowaną cenę. Mi udało się znaleźć ofertę w hotelu Hlemmur Square, za jedyne 5500 koron za noc – ze śniadaniem i drinkiem powitalnym. Aby móc skorzystać z tej oferty musiałem posiadać numer kennitala (tj. islandzki odpowiednik numeru PESEL) oraz stały adres zameldowania na Islandii.
Taka cena, czyli jakieś 160zł, za dwuosobowy pokój z prywatną łazienką, w centrum Reykjaviku to naprawdę jest mega okazja. A wtedy, kiedy dostajesz upgrade do pokoju z całkiem dużym balkonem i takim widokiem o 4 nad ranem to już w ogóle.
Do Reykjaviku przyjechałem w sobotę. Już z autobusu widziałem ludzi siedzących przy stolikach należących do miejscowych kawiarni czy restauracji. W końcu to sobota! Słoneczna sobota, z temperaturą przekraczającą 10 stopni. Choć w sklepach nadal obowiązuje zasada „2 metrów” to w tych restauracyjnych ogródkach zastosowania raczej ona nie miała. Ogólnie wszystko wtedy przypominało taką normalność. No, może poza kilkuosobową kolejką do sklepu monopolowego na zewnątrz. 🙂
Reykjavik bez turystów
Pogoda dopisywała, więc na Laugavegur, czyli głównym deptaku w centrum Reykjaviku, ludzi było całkiem sporo, biorąc pod uwagę totalny brak turystów. W końcu pierwszy raz spacerując tą ulicą częściej słyszałem islandzki niż angielski. Restauracje w większości były otwarte, a stoliki na zewnątrz – raczej wszystkie zajęte. Zupełnie inaczej ma się sprawa z miejscami, które głównie odwiedzane są przez turystów, takie jak sklepy z pamiątkami. Te praktycznie wszystkie były nieczynne.
Ulica w kolorach tęczy, która prowadzi nas do charakterystycznego kościoła Hallgrímskirkja, nieco wyblakła. Choć kilka dni później na Instagramie u koleżanki widziałem, że droga ta zostało znowu świeżo pomalowana. Sam kościół niestety był zamknięty. A szkoda, bo tego dnia widoki z góry mogłyby być naprawdę imponujące.
Podczas tego pobytu w Reykjaviku po raz pierwszy udało mi się zjeść islandzką zupę z homara (humarsúpa). Nigdy nie pomyślałbym także, że picie piwa w ogródku na zewnątrz restauracji, bez kurtki, przy jakiś 10 stopniach, będzie mi sprawiać taką przyjemność. 😀
Białe noce w Reykjaviku
Spacer w okolicach Harpy, pomnika „The Sun Voyager” celowo zostawiłem sobie na koniec dnia. A że dzień już jest naprawdę długi, to chwilę musiałem poczekać na odpowiedni moment.
W Reykjaviku aktualnie słońce wstaje około godziny 4 nad ranem, natomiast zachodzi w okolicach godziny 23. A jakby nie patrzeć, do najdłuższego dnia w roku trochę jeszcze zostało.
Białe noce potrafią być bardzo problematyczne, jeśli chodzi o kwestię zasypiania. Gdy normalnie pracowałem to aż tak tego nie odczuwałem. Jakby nie patrzeć, zmęczenie robiło swoje i można było jakoś w miarę normalnie zasnąć. Teraz jednak, gdy nie muszę wstawać do pracy o 3 czy 4 nad ranem to wygląda to zupełnie inaczej. Zaśnięcie przed godziną 1 czy 2 to jest dla mnie wyczyn.
Najlepsza pizza w Reykjaviku?
W niedzielę było już zdecydowanie bardziej pochmurno, a odczuwalna temperatura też była nieco niższa. Na szczęście na ten dzień zbyt wiele nie musiałem planować, bo w niedzielę w końcu mogłem się spotkać z kolegą z pracy.
Tego dnia wybraliśmy się na pizzę do Flatey. To właśnie Nicholas wielokrotnie zachwalał mi to miejsce, więc w końcu przytrafiła się okazja, by tam się razem wybrać. Pizza nie rozczarowała. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że do tej pory lepszej na Islandii nie jadłem. W smaku bardzo przypominała pizzę z Glasgow (Paesano Pizza), która w chwili obecnej jest moim numerem jeden. Bo jak pewnie wielu z Was pamięta, ja jeszcze nigdy nie byłem we Włoszech!
Choć cały dzień był pochmurny, wietrzny i niezbyt ciepły, to wieczorem pogoda się nieco poprawiła, więc szykował się kolejny, piękny zachód. Ale przed zachodem trzeba było jeszcze coś zjeść. Wybór padł na znajdujące się tuż pod hotelem Noodle Station. To miejsce, w którym jadłem już kilkukrotnie, zarówno na Laugavegur, w Kringlanie czy w Hafnarfjörður. Tamtejsza zupa bardzo mi smakuje i jest całkiem fajną opcją na zaspokojenie głodu. Porcja jest naprawdę spora, a kosztuje 1820 koron.
Reykjavik piękny, ale…
Stolica Islandii naprawdę potrafi być czarująca. Te wszystkie kolorowe domki, górująca nad zatoką Esja naprawdę robią niesamowite wrażenie. Reykjavik zdecydowanie wyróżnia się na tle innych europejskich stolic, także na tle tych nordyckich.
Jako że koronawirus mocno pokrzyżował moje tegoroczne plany, nie tylko te wakacyjne, to przez moment rozważałem nawet przeprowadzkę do Reykjaviku. Tak jak wspomniałem na początku, tak zwyczajnie z tęsknoty za miastem.
Jednakże weekend ten uświadomił mi, że ta przeprowadzka raczej nie wiele by zmieniła. Może przez chwilę było by fajnie, jednakże z czasem optymizm by opadł. Dla mnie Reykjavik to naprawdę ładne miasto, ale… z jedną ulicą. Z ulicą, która teraz, gdy nie ma turystów, po godzinie 20 staje się pusta. To chyba nie to. Zdecydowanie nie.
Komentarze
zazdroszczę wam trochę (wam – w znaczeniu tym znajomym, którzy utknęli na „kwarantannie” na islandii mniej lub bardziej bezrobotni). z tego co słyszałam, to jakaś kasa nadal wpada, a macie masę wolnego i żadnych turystów wchodzących w kadry! (i nie ma chinek w kolorowych dresikach! xD) ja wiem, że ciepło nie jest, ale na islandii nigdy nie jest 😛 lepszych warunków do zwiedzania, to chyba nie da się sobie wyobrazić 😉 korzystaj, bo szkoda zmarnować taką okazję!
ps. myślałam, że to ja jestem tym ostatnim „podróżnikiem” co jeszcze we włoszech nie był! dobrze wiedzieć, że nie jestem sama 😀
No tak, zdecydowanie nie można narzekać! Chinek w kolorowych dresikach czy płaszczykach nie ma, ale już nawet za nimi powoli trochę tęsknię! <3 Co do Włoch, w końcu kto też tam nie był!
Pozdrawiam i do zobaczenie, gdzieś tam! Może kiedyś we Włoszech! 😀