Pływający market w Damnoen Saduak to jedna z popularniejszych jednodniowych wycieczek, które zaplanować możemy sobie podczas naszego pobytu w Bangkoku. Na zdjęciach w Internecie pływający targ prezentuje się imponująco, dlatego też oczekiwania wobec niego miałem spore. Jak było w rzeczywistości? Jakie wrażenie zrobił na mnie wspomniany market? I dlaczego aż tak złe?

Właściwie to nie wiem od czego tego posta zacząć. Niby miało być o pływającym markecie w Damnoen Saduak, natomiast post będzie o jednym, wielkim oszustwie, jakiego padliśmy ofiarą, bo chyba inaczej się tego nazwać nie da. Posta zacząłem pisać już w Tajlandii, na gorąco. W pewnym momencie dałem sobie spokój. Pomyślałem sobie, że to może nasza głupota, że tak daliśmy się oszukać. Trudno. Ale ostatnio przeczytałem najnowsze komentarze na Tripadvisorze i wygląda na to, że więcej osób pada ofiarą takiego oszustwa, więc chyba warto o tym trochę napisać, jak to dokładnie wyglądało. Pozwólcie, że zacznę od początku.

Damnoen Saduak – zakup wycieczki

Nauczony poprzednimi doświadczeniami z Tajlandii, planowanie jednodniowych wycieczek zostawiłem do momentu, kiedy będę już na miejscu. Ostatecznie transfer na pływający market udało się kupić w przyhotelowym biurze podróży za 500 bathów od osoby, czyli 1500 bathów w naszym przypadku. Wspomniany wyżej targ znajduje się jakieś 100 kilometrów pod Bangkokiem, więc cenę uważam za jak najbardziej w porządku. Oprócz tego mieliśmy okazję odwiedzić także targ na torach w Maeklong. Proponowano nam również słonie, jednakże tej atrakcji powiedzieliśmy stanowcze nie.

W dniu wycieczki odbiór z hotelu zaplanowany został na godzinę 8. Nastąpiło to nieco później, jednakże biorąc pod uwagę ruch uliczny w Bangkoku to można na to spóźnienie przymknąć oko. Bez większych problemów dotarliśmy na miejsce.

Pływający market – co spotkało nas na miejscu?

Na miejscu, gdzie zaparkowaliśmy było całkiem pusto. Nawet rzekłbym, że zbyt pusto Nie przyjechaliśmy jakoś specjalnie wcześnie, więc spodziewałem się tam zastać parking pełen samochodów i busów z turystami.  To już było bardzo podejrzane, jednakże ostatecznie uznaliśmy, że mamy po prostu sporo szczęścia.

Pani, która nas zawiozła na miejsce, powiedziała że widzimy się za dwie godziny i kazała nam iść w kierunku kasy. Ale jak to? Owszem, czytałem że na targu można zarówno pospacerować, jak i skorzystać z pływających łódek po kanałach za dodatkową opłatą. Jednakże tutaj nie bardzo widzieliśmy, żeby gdzieś można było się przespacerować.

To ile za ten rejs łódką?

W kasie Pani zaprezentowała nam plan zwiedzania, po raz kolejny  (i nie ostatni) musieliśmy podziękować za wizytę u słoni. Cena za dwugodzinny rejs? 2000 bathów! Za łódkę? Nie, za osobę, odpowiedziała kobieta.Rozglądaliśmy się dookoła, czy jednak jakoś gdzieś nie ma możliwości, by dojść pieszo w okolice tego pływającego marketu. Nic z tego, a więc zaczynamy negocjować. Również nic z tego. Pani w ogóle nie chce zejść z ceny. Do tego kilkukrotnie próbuje namówić nas na jeżdżenie na słoniach, a nasza odmowa bardzo ją rozczarowuje. Ostatecznie decydujemy się na rejs łódką, za szalone 2000 bathów od osoby.

Względem całego pływającego targu mieliśmy ogromne oczekiwania. W tym momencie wszystko ch** strzelił. Rejs w żaden sposób nie sprawiał nam przyjemności, a wręcz przeciwnie. Dodatkowo ci nachalni sprzedawcy na każdym kroku. Niektórzy próbowali coś sprzedać, biorąc nas na litość. Tak jak Pani, przy wyjściu z marketu, która ostatecznie ze łzami w oczach wcisnęła nam zdjęcie za 200 bathów. Ja naprawdę rozumiem, że w turystycznych miejscach trzeba się z tym liczyć. Rozumiem, że w Bangkoku na każdym kroku ktoś proponuje mi „taxi”, a idąc głównym deptakiem w Ao Nang na każdym kroku zapraszany jestem do restauracji na „happy hour”, czy ktoś chce uszyć mi garnitur. Okej, nic w tym złego. Jednakże to, w jaki sposób robiono to na pływającym markecie Damnoen Saduak było po prostu ciosem poniżej pasa.

Train Market na osłodę

Train market trochę poprawił nam humor, udało nam się nawet choć na chwilę zapomnieć ile kosztowała nas ta nieszczęsna wycieczka. Tu już nie musieliśmy za nic dodatkowo płacić. Jednakże na przyjazd pociągu musieliśmy czekać dobre kilka godzin. Wygląda na to, że wszystko wyliczone jest tak, by także ci jeżdżący na słoniach zdążyli na przyjazd pociągu. Plus jest taki, że tutaj chociaż można było bez problemu zjeść dobrego pad thaia za 30 bathów, czy kupić świeżego kokosa za 15-20 bathów.

Opinie na Tripadvisor

Jak możecie zobaczyć na Tripadvisorze, podobnych komentarzy w ostatnim czasie pojawiło się całkiem sporo. Zainteresowanych odsyłam właśnie tam.

Znalezione obrazy dla zapytania: tripadvisor logo"

Podsumowanie

Więc jeśli kiedykolwiek wybierzecie się na pływający market w Damnoen Saduak warto mieć oczy szeroko otwarte i być odpowiednio czujnym. Gdy przyjedziecie na parking pusty, bez samochodów i kolejek do kasy, to już powinno Wam dać do myślenia, że coś jest nie tak. My byliśmy tam w trzy osoby. Za transfer zapłaciliśmy łącznie 1500 bathów, łódka kosztowała nas 6000 bathów(!). Kto kiedykolwiek był w Tajlandii wie, że 7500 bathów to całkiem spora kwota i można to spożytkować w zdecydowanie lepszy sposób. Dla porównania, za całodniową wycieczkę z Ao Nang na wyspy, z lunchem, owocami i wodą na łódce w cenie, często nie zapłacimy więcej niż 2000 bathów.

Ale cóż, było minęło. Nie napisałem tego posta po to, by się żalić czy rozpamiętywać najgorzej wydane pieniądze na którychkolwiek wakacjach. Po prostu liczę, że może dzięki temu postowi komuś uda się uniknąć podobnej turystycznej pułapki, jaką może okazać się pływający market w Damnoen Suduak. Bo sądząc po komentarzach z Tripadvisora, ta praktyka na turystach stosowana jest coraz częściej.

Ja pływający market w Damnoen Saduak będę omijać szerokim łukiem, choć oczywiście ten jeden incydent w zupełności nie zraził mnie do całej Tajlandii. To w dalszym ciągu jedno z moich ulubionych miejsc, do których mogę wracać i wracać. I na pewno powracać będę. 🙂

 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *